Magazyn „Obserwator Finansowy” nr 20
Kategoria:
(CC By NC SA Bearden)
A miało być tak pięknie. Po upadku porządku zimnowojennego zapowiadano powszechny triumf Zachodu, neoliberalizmu i liberalnej demokracji. Pod hasłem zapowiedzianego przez Francisa Fukuyamę „końca historii” Zachód (czytaj: USA) miał też dyktować ideologię, system wartości, proponować powszechne recepty kształtowania przyszłości.
Co najmniej do 2008 r. rzeczywiście tak było. Doświadczyliśmy bezprecedensowego prymatu USA we wszystkich możliwych dziedzinach w ramach „jednobiegunowej chwili”, jak to zręcznie ujął Charles Krauthammer.
Z rożnych względów ten amerykański i zachodni triumfalizm załamał się. W sedno trafił świetny analityk i strateg Robert Kagan w wydanym na początku 2008 r., jeszcze przed upadkiem Lehman Brothers, tomie, którego tytuł mówił wszystko: „Powrót historii i koniec marzeń”. Koniec marzeń o tym, że np. Chiny czy Rosja pójdą ścieżką zachodniego liberalizmu. Nie poszły.
O tym, jak dzisiaj – w połowie 2014 r. – wygląda świat, traktuje obszerny raport ulokowanej w Waszyngtonie Akademii Transatlantyckiej zatytułowany też znamiennie: „Porządek liberalny w postzachodnim świecie” (Liberal Order in a Post-Western World). To obszerne, wielowarstwowe i wielowątkowe studium zostało przygotowane przez sześciu autorów pod wodzą doświadczonego amerykańskiego badacza spraw międzynarodowych Charlesa A. Kupchana (w zespole znalazł się Polak – Bartłomiej E. Nowak). Studium obejmuje rożne zagadnienia z zakresu polityki globalnej i regionalnej, jak np. rola Brazylii, Indii, RPA czy obszaru Morza Śródziemnego na obecnej światowej scenie.
Wyrazistym motywem przewodnim jest próba zdefiniowania nowego ładu (nieładu?) politycznego i gospodarczego na świecie w chwili obecnej. Jak to w ich ocenach wygląda?
Teza wyjściowa jest tyle prosta, co jednoznaczna w wymowie: po okresie supremacji (najpierw w ramach Pax Britannica, a następnie Pax Americana) nadszedł moment, gdy „długa dominacja materialna i ideologiczna Zachodu zdaje się dobiegać końca”. Autorzy nie zagłębiają się w historię i nie wchodzą w rozważania, dlaczego tak jest. Bardziej interesuje ich stan obecny i przyszły.
A stan obecny jest taki, iż „zbiorowe zasoby świata rozwijającego się przekroczyły zasoby rozwiniętego Zachodu”. Powstała grupa wschodzących mocarstw i rynków, które „postrzegają obecny ład jako przedłużenie zachodniej hegemonii, toteż opowiadają się za bardziej zrównoważonym podziałem światowej władzy”. „Podczas zimnej wojny państwa wysoko uprzemysłowione dawały co najmniej 2/3 światowej produkcji, a dzisiaj ich udział spadł poniżej 50 proc. (jeśli chodzi o USA i UE, to razem dają ponad 40 proc. światowego PKB i niemal 60 proc BIZ) i będzie spadał w następnych latach” – piszą autorzy raportu.
Przypomniano tezy znanych wcześniej raportów Goldman Sachs, z których wynika, że cztery największe wschodzące rynki, tzn. Chiny, Indie, Brazylia i Rosja, w roku 2032 będą miały produkcję większą niż państwa G7 (największe rynki Zachodu plus Japonia), a w roku 2050 wszystkie one znajdą się w pierwszej piątce na świecie, wraz z USA – wtedy na pozycji drugiej, po Chinach.
Po 2008 r. sytuacja zmieniła się na tyle zasadniczo, że dzisiaj „jeśli chodzi o miejsca pracy czy wzrost gospodarczy przykładowo w Stanach Zjednoczonych czy w Europie, to decyzje podejmowane w Pekinie mogą ważyć więcej niż te podejmowane w Waszyngtonie czy Brukseli”. Stąd tezy główne raportu: Zachód stracił monopol, a światowa scena jest bardziej zatłoczona i rozdrobniona. Jest więcej ośrodków siły, niż było. Świat stał się multipolarny.
Raport jest kolejnym dokumentem ze Stanów Zjednoczonych, który (jak znani tamtejsi autorzy: Zbigniew Brzeziński, Henry Kissinger, Fareed Zakaria czy Edward Luttwak) niemal w ogóle nie zajmuje się Unią Europejską jako samodzielnym ośrodkiem siły. UE jest brana pod uwagę tylko w jednym kontekście: gdy podkreśla się w odrębnym studium wagę i znaczenie Transatlantyckiego Partnerstwa w Handlu i Inwestycjach (TTIP). Albowiem to właśnie „TTIP jest pragmatyczną odpowiedzią USA i UE na dokonujące się przejście z multilateralizmu globalnego na regionalny”. Innymi słowy, należy się spodziewać wyłonienia wielkich bloków handlowych oraz ośrodków siły kształtowanych czy to w basenie Pacyfiku (tam chodzi o forsowaną teraz przez Amerykanów koncepcję Partnerstwa Transpacyficznego – TPP), czy to Atlantyku w formie TTIP.
Autorzy raportu jednoznacznie wskazują, że alternatywy nie ma, a więc tym samym negocjacje muszą zakończyć się sukcesem. Także dlatego, że szybko rośnie regionalna i globalna współzależność. W połowie lat 80. XX w. tylko 18 proc. światowej produkcji podlegało międzynarodowym obrotom towarów i usług, a w roku 2012 trafiało już do tego obrotu 32 proc. światowej produkcji – i to mimo spadku dynamiki bezpośrednio po kryzysie z 2008 r.
Obok tytułowego Zachodu drugim głównym bohaterem tego raportu są Chiny – jako pretendent. Zamieszczono nawet odrębne studium poświęcone chińskiej interpretacji tego, co się aktualnie dzieje na scenie globalnej. Jego autor, Lanxin Xiang, też stawia sprawę jasno. W jego opinii, odwołującej się do kręgów decyzyjnych w Pekinie, Chiny nie zechcą się zamienić w bezpośredniego challengera, jak to się coraz częściej na Zachodzie uważa. Nie leży w ich interesie podważenie czy zniszczenie obecnego porządku, nie należy więc oczekiwać nowej formuły – Pax Sinica. Będą starały się oddziaływać na istniejący system, sięgając do własnej bogatej tradycji i kultury, no i oczywiście dbać o swoje interesy.
Xiang to kolejny po wykładającym w Genewie Zhang Weiweiu, chiński autor dowodzący Zachodowi, iż Chiny są gotowe na starcie o wiele głębsze niż na poziomie ekonomicznym czy finansowym – na starcie systemów wartości i modeli rozwojowych. Przecież właśnie wprowadzają u siebie zupełnie odmienny model rozwojowy od poprzedniego, a obok przyczyn natury wewnętrznej, tzn. zbyt wysokich kosztów modelu ekstensywnego (korupcja, rozwarstwienie, uwłaszczenie nomenklatury czy zniszczone środowisko naturalne), jedną z ważkich przyczyn zmiany był też upadek neoliberalnego konsensusu waszyngtońskiego.
„Chiny są gotowe na ideologiczny bój z Zachodem, który jednak, w przeciwieństwie do lat zimnej wojny, nie będzie prowadzony jako walka dobra ze złem, lecz w formie poważnej debaty kulturowej” – pisze Lanxin Xiang. Chiny zaproponują, a w istocie już zaproponowały, ideologiczną i modelową alternatywę. Dlatego też warto śledzić, co się u nich dzieje, o wiele głębiej niż dotychczas, albowiem „jest mało prawdopodobne, by Chiny podporządkowały się w XXI w. porządkowi światowemu podyktowanemu przez Zachód”.
Oczywiście chiński autor doskonale zna realia we własnym kraju i dlatego wprowadza swego rodzaju zastrzeżenie. Jak pisze, „Partia komunistyczna staje przed zgodnym wyzwaniem ze strony ludności uważającej iż nie jest ona ani marksistowska, ani kapitalistyczna, a równocześnie jej moralne standardy stoją w sprzeczności z ideałami konfucjańskimi”, do których ta partia coraz częściej się odwołuje. Istotne jest jednak to, iż chińskie władze mają świadomość narastających problemów i próbują wychodzić im naprzeciw. Dlatego zmieniają model rozwojowy, z naciskiem na obywatela, a nie tylko na państwo, jak było dotychczas.
Niezmiernie ważnym motywem ich postępowania jest również pamięć o tym, że jeszcze w latach 20. XIX w. chińska gospodarka była największa na świecie. Tym samym, dodajmy od siebie, gwałtowny wzrost znaczenia Chin w ostatnich latach jest ogromnym zaskoczeniem, jeśli nie szokiem dla Zachodu, ale chińska perspektywa jest zupełnie inna. Mówi ona tylko o „renesansie chińskiej nacji” i powrocie do świetności, utraconej zresztą pod naciskiem, wpływem, a nawet kolonialną presją ze strony zachodnich mocarstw (i Japonii), co też nie jest bez znaczenia.
Co w takim razie autorzy raportu sugerują na przyszłość? Jak ją widzą? Po pierwsze: przewidują nadejście „okresu geopolitycznej płynności i niepewności”. Po drugie: spodziewają się nadejścia, już zresztą zaznaczonego, świata policentrycznego, gdzie będzie kilka ośrodków siły zamiast jednego. Dlatego – po trzecie – sugerują ucieczkę do przodu w postaci budowania regionalnych koalicji i bloków, począwszy od TTIP, którego przyszłe znaczenie i rolę mocno eksponują, chociaż przecież blok ten jeszcze nie powstał.
Stawiają nawet pod tym względem konkretne zadania, pisząc: „Relacje transatlantyckie powinny być ożywione zgodnie z następującymi wymogami: reformy istniejącej transatlantyckiej współpracy oraz pogłębienia wspólnych działań w stosunku do innych partnerów na globie; zabezpieczenia ostatecznego sukcesu negocjacji nad TTIP; pogłębienia współpracy w kwestii zasad pomocy zagranicznej; ustanowienia liberalnej koalicji na rzecz współpracy w sferze zarządzania internetem” (temu ostatniemu zagadnieniu poświęcono w raporcie odrębne studium).
Takie sygnały płyną teraz z Waszyngtonu. Co na to Bruksela i nowa Komisja Europejska? No i czy to głos Brukseli okaże się decydujący, czy może Berlina i Paryża? Akurat w kwestii TTIP nie jest to pytanie nieuzasadnione. To z Niemiec i Francji płyną teraz powątpiewania w sens budowy paktu. Autorzy z Akademii Transatlantyckiej nie napisali tego wprost, ale dali do zrozumienia: jeśli TTIP nie powstanie lub pojawi się jedynie jego karykatura, to najbardziej ucieszą się Chińczycy.